fbpx
Przejdź do treści
Ludzie zostawiają ludzi

Ludzie porzucają relacje. Tu nie chodzi o samą organizację.​

Czytam “Przywództwo. Złote zasady” Johna C. Maxwella.


Ludzie porzucają relacje.
Tu nie chodzi o samą organizację.

Czy zdarzyło ci się być w coś maksymalnie zaangażowanym, a współpracownicy nie wiadomo dlaczego cię opuszczali?

Może to Ty z bólem zostawiałeś sprawy, w które włożyłeś dużo serca? Ja tak miałem, więc poniżej szukam odpowiedzi na pytanie: „O co chodzi z rozstaniami?”

Treść rozdziału pt.“Ludzie porzucają ludzi, a nie firmy”

I. Jak jest?

Autor opowiada, jak powszechnie spotyka się z problemem złych przywódców i złych relacji. Bezpośrednio wiąże to z odejściami z pracy czy innego środowiska.

II. Drzwi otwierają się w dwie strony

Gdy ludzie przychodzą do jakiejś firmy, niosą w sobie nadzieję. Wierzą, że nowe środowisko spełni ich oczekiwania. Równocześnie poszukują schronienia w ucieczce od kogoś.

W organizacjach non profit trudniej zatrzymać ludzi. Nie mają wypłaty, żeby ich motywowała do dopasowania się.

Maxwell, jako pastor, zawsze stara się rozmawiać z osobami opuszczającymi wspólnotę. Zazwyczaj słyszy, że przyczyną jest konflikt międzyludzki. Ku ich zaskoczeniu czasem mówi: „Wcale się nie dziwię, że chce pani/pan odejść. Gdybym nie był pastorem, sam bym tak zrobił”.

Powodem rozstań mogą być obydwie strony. Jak pisze Oskar Wilde:

Niektórzy ludzie uszczęśliwiają innych, gdziekolwiek się pojawią.

Są i tacy, którzy uszczęśliwiają innych, kiedy wreszcie odejdą”

III. Dlaczego ludzie rezygnują

Przyjemnie byłoby myśleć, że ludzie nie odchodzą przez nas. Jeśli jesteśmy bezpośrednimi przełożonymi, istnieje 65% szans, że to jednak my jesteśmy powodem rezygnacji.

Pierwsze dobre wrażenie starcza na krótko. Prawda o szefie zawsze wyjdzie na jaw.

Autor opisał cztery typy przełożonych, od których ludzie uciekają:

  1. Przełożeni, którzy chcą umniejszać wartość podwładnych.

    Nie ma możliwości, byśmy zwiększyli wiarę w siebie osoby, której nie cenimy.” Dlatego potrzeba szukać w ludziach wartości. Wtedy można i należy prawdziwie ich doceniać. Zwróci się nam to, bo oni docenią, że pracują dla nas.

  2. Przełożeni którzy są niegodni zaufania

    Nieprzyjemnie pracuje się z osobą, na której nie można polegać.

    Na utratę wiarygodności mogą się składać:

    – brak spójności między słowami i czynami

    – przedkładanie korzyści osobistej nad korzyść grupową

    – wstrzymywanie obiegu informacji

    – kłamanie lub mówienie półprawd

    – zamknięcie na nowe pomysły i idee

    Najlepiej budować zaufanie poprzez:

    – konsekwencje w postępowaniu

    – otwarte komunikowanie wizji i wartości

    – okazywanie szacunku współpracownikom

    – koncentrację przede wszystkim na wspólnych celach, a nie osobistych korzyściach

    – właściwe postępowanie, bez względu na ponoszone osobiście ryzyko

    Manchester Consulting`s Survey Rates Trust in the Work Place

  1. Przełożeni, którzy są niekompetentni

    By nie obciążać organizacji trzeba mieć właściwe kompetencje. Sama charyzma na to nie zaradzi. Ludzie naturalnie idą za silniejszymi od siebie.

  2. Przełożeni, którym brak pewności siebie

    Niepewność wiąże się ze strachem, podejrzliwością, brakiem zaufania i zazdrością. Wybitni liderzy dzielą się z podwładnymi obszarami działania. Liderzy niepewni siebie starają się być niezastąpieni.

    Liderzy, którzy pomagają wzbić się do lotu, zamiast bronić terytorium sprawiają, że ludzie chcą dla nich pracować.

    1. Recepta na odchodzenie ludzi

Ludzie będą odchodzić niezależnie od tego, jak dobrym liderem jesteś.

Maxwell stworzył sobie następującą listę wskazań, o których stara się pamiętać:

  1. Przyjmuję odpowiedzialność za relacje z innymi.

  2. Gdy podwładny odchodzi, przeprowadzam z nim rozmowę.

  3. Doceniam tych, którzy dla mnie pracują.

  4. Wiarygodność jest dla mnie głównym priorytetem.

  5. Wiem, że pozytywne emocje tworzą bezpieczne środowisko dla ludzi.

  6. Chcę się uczyć i podtrzymuję w sobie entuzjazm dla osobistego rozwoju.

Nie można obwiniać firmy, konkurencji, rynku czy kondycji gospodarki za odejście najlepszych ludzi . Sam stań się lepszy, jeśli chcesz zatrzymać wokół siebie tych, na których ci zależy.

Moje refleksje na temat powyższego rozdziału

Każdy z nas czuje, jak ważna jest kwestia relacji z innymi. Wszyscy bardzo byśmy chcieli pójść do pracy, gdzie spodziewamy się spotkania z przyjaznymi osobami. Proces kształtowania się grupy zakłada jednak etap docierania (storming). Ważne jest, byśmy uświadomili sobie, o co nam chodzi i w tym obszarze skupili działanie.

Każdy z nas jest odpowiedzialny za swoje własne wybory. Możemy jednak mieć wpływ na wybory podwładnych i współpracowników.

Z rozdziału, który czytam przedziera do mnie myśl o szczerości. Szczególnie, gdy słyszę jak Maxwell czasem mówi odchodzącym, że sam by to rzucił, gdyby nie był pastorem. To nie wstyd mieć dość. Głupio nic z tym nie zrobić. Szczególnie jeśli dużo możemy.

Trudnym do wytrzymania jest napięcie w relacjach. Są osoby, które wszędzie, gdzie się pojawiają, niosą kłopoty. Warto być jednak ostrożnym, żeby nie nadużywać tego usprawiedliwienia.

Przekonuję się, jak kluczowe jest wnętrze człowieka. Samo robienie dobrego wrażenia nie jest w stanie przetrwać próby czasu. Współpracując razem, wcześniej czy później pozbywamy się wszystkich złudzeń.

Ogromnie przypadł mi do gustu pewien sposób zaproponowany w tym rozdziale. Dotyczy on celowego szukania w ludziach wartości. Tworzy się dzięki temu baza do szczerej relacji wzajemnego doceniania. Płynie stąd wsparcie dla otoczenia, by uwierzyło w swoje możliwości.

Zastanowiło mnie podejście autora, jakoby koncentracja na własnych celach godziła w wiarygodność lidera. Co jest złego w przyznaniu się, do realizowaniu własnych celów? Patrzę na to z perspektywy mojego długiego dochodzenia do decyzji: „chcę zarabiać pieniądze”. To postanowienie może przecież oznaczać, że nie zostanę w darmowych nadgodzinach, żeby kończyć wspólny projekt.

Dla mnie najważniejsza jest tu szczerość komunikacji i konsekwencja w podążaniu za ciągle uświadamianym realnym celem. No i oczywiście to okazywanie szacunku płynące z prawdziwego szukania wartości w drugim człowieku.

Zapytam przewrotnie czy na pewno dobry lider musi być kompetentny? Co ta kompetencja oznacza? Przecież nie ma ludzi wszystkowiedzących. Każdy się czasem myli. Wydaje mi się, że można prowadzić przedsięwzięcie, nie znając wszystkich jego szczegółów. W końcu po to są współpracownicy, na których można polegać. Lider powinien ogarniać wizję całości.

Co oznacza, że lider powinien budzić zaufanie dzięki posiadanym umiejętnościom, a nie charyzmie? Z mojego doświadczenia podstawową kompetencją wymaganą u lidera jest otwartość, przenikliwość i umiejętność wyciągania trafnych wniosków. Taki człowiek jest w stanie poradzić sobie nawet z tematami nieco oddalonymi od tych z którymi wcześniej miał do czynienia. Może on też należycie wykorzystać doświadczenie podwładnych. Gdy trzeba, sam uczciwie przyzna się do braku wystarczających umiejętności i odda prowadzenie innym.

Z moich obserwacji wynika, że często przed ludzi z kompetencjami wysuwają się ludzie żądni władzy. Dzieje się tak, ponieważ ci pierwsi nie mieli dość pewności siebie, by poprowadzić zespół.

To następna kwestia, o której pisze Maxwell. Budowanie dobrej wiary we własne możliwości jest bardzo potrzebne i łączy się z męstwem. Odważnych ludzi cieszy, gdy obserwują usamodzielnianie się podwładnych.

Jeśli zauważam, że chce wszystko zrobić sam, jest to dla mnie sygnał braku pewności siebie. Warto wtedy wyjść poza strefę komfortu i ćwiczyć w tym obszarze hart ducha. Pamiętajmy, że dając w odpowiedni sposób energię innym, sami dostajemy ją podwójnie. Przy tym dawaniu ważna jest właśnie pewność.

By dobrze zarządzać, trzeba trochę wypuścić kontrolę ze swoich rąk. Nie wszystko od nas zależy. Nawet to, na co mamy wpływ, lepiej będzie się układać, gdy wyrzekniemy się zbytniego przywiązania do efektu działań. Zyskujemy w ten sposób lekkość i potrzebny dystans.

Gdy nasza energia nie wyczerpuje się w procesie pilnowania rzeczywistości możemy skupić się na tym na co sami mamy jeszcze wpływ.

A jak to było u mnie w życiu

Pozwólcie, że w tej części opowiem bardziej o tym, co ja czuję myśląc o odejściach. Kiedy zacząłem pisać, moje myśli pognały w swoją stronę i to opisałem.


Od jakiegoś czasu zastanawia mnie pewien fenomen w, osobiście mi bliskiej, sferze wiary. Mianowicie ludzie wkurzają się na księdza z pobliskiego kościoła, ale nadal chodzą do miejsca, gdzie mają z nim kontakt.

Co stoi za brakiem działania w tej konkretnie sytuacji? Jeśli we mnie sprawa budzi emocje, znaczy, że nie jest mi obojętna. Skoro tak, to warto odważyć się i powiedzieć o swoich spostrzeżeniach i potrzebach. Tu jest moment próby naszego męstwa. Warto też zmienić perspektywę i popatrzeć, jak ja bym chciał, żeby mi ktoś opowiedział o swoich oczekiwaniach.

Zadziwiająco często brakuje tej próby dialogu. Zamiast tego kolejnym krokiem, po niezgodzie na stan obecny, jest całkowita rezygnacja z kościelnej aktywności. Istnieje przecież różnorodność w ramach tej instytucji. Prawie każdy zainteresowany może znaleźć coś dla siebie.

Sam doznałem szoku, kiedy przyzwyczajony do naszych korbielowskich dominikanów poszedłem na mszę gdzie indziej. Byłby konieczny heroiczny wysiłek, żebym mógł nabierać tam sił duchowych. Wiem jednak, że moim bliskim jakoś pasuje to, co tam znajdują.

Mam równocześnie świadomość, że ciągnę swój bagaż. Moje trudne doświadczenia takiego właśnie tradycyjnego modelu parafii, gdzie samotność i pustka bardzo mi doskwierały. Myślę, że poradziłem sobie z moją złością na to, przez co przeszedłem. Nadal jednak nie rozumiem, jak można chcieć utrzymywać ten model życia wspólnotowego.

Jeśli chodzi o próby dialogu, to moja odwaga dopiero teraz pozwala ze spokojem podejść do rozmowy. Wcześniej czułem się zbyt słaby, aby spokojnie mówić. Od razu przechodziłem więc do ataku. Rozumowo widzę, jak w takim podejściu nie było szansy na nic konstruktywnego.

Pewnie Góra ma jakiś plan. Choć ciekawość kusi, to spróbuję dopuścić, że nie muszę wszystkiego rozumieć. Mnie w każdym razie teraz ciągnie do żywych ludzi, choćby zostali tylko online.

Maxwell opisał jak ludzie odchodzą ze względu na nie pasujące im relacje w pracy czy innej organizacji. Rzadziej rezygnują dlatego, że mają inne poglądy. Co sprawia jednak, że niektórzy mimo chorych relacji, nie zmieniają tego stany rzeczy? Z jednej strony nie mając sił na dialog, a z drugiej nie są w stanie poszukać sobie innego miejsca?

Może chodzi o strach przed tym, że gdzie indziej spotka ich jeszcze gorsza sytuacja. Może chcą być twardzi. Tłumaczą sobie, że pokażą i nie dadzą się zniechęcić. Tak właśnie smutno widzę sytuacje wielu kleryków w seminariach duchownych.

W polskiej kulturze poszukiwanie nowego miejsca dla siebie wydaje mi się być napiętnowane odcieniem porażki. Pójście gdzie indziej postrzegane jest jako następstwo sytuacji: „nie udało się”.

Co jest tak naprawdę w sercu tych, którzy chcieliby odejść, ale jakoś się nie ruszają? Czasem słyszę, że są wkurzeni na tych, co sobie poszli. Ale co zasila tę złość? Przecież sami też teoretycznie mogą podjąć próby zmian. Tamci nie zrobili im krzywdy szukając swojego szczęścia.

Nie piszę tu o relacjach przyjaźni czy małżeństwa, gdzie według mnie wierność zakłada bycie ze sobą na dobre i złe. Chodzi mi o pracę czy inne miejsca, w których czasem drogi ludzi się rozchodzą. Przecież można poszukać innej pracy, parafii czy towarzystwa. Ważne, żeby w tym szukaniu być prawdziwym i realistycznym.

Watro zaoszczędzić sobie rozczarowań i zgodzić się, że ideał na tym świecie nie istnieje . Dobrze też docenić naszą potrzebę stabilności i posiadania własnego środowiska na ziemi.

Na drugim skraju bowiem istnieje grupa nieustannych poszukiwaczy. Regularnie, w odstępach kilkuletnich, coś ich nieuchronnie pcha, by zrobić rewolucję. Zmienić znajomych, szkołę i kościół.

Wiem, że to kuszące mieć czystą kartę. Można na białej stronie zacząć wszystko tak, jak marzenia dyktują. Problem w tym, że ciężko w ten sposób zbudować jakąś wyższą konstrukcję. Głębokie relacje potrzebują czasu.

W łaknieniu posiadania korzeni może tkwić istota unikania zmian, nawet wtedy, gdy mocno ich potrzebujemy. Z brakiem bliskości i znanego, bezpiecznego otoczenia trudno pójść w nieznane. Zrobić krok w pozornie jeszcze większą samotność.

Moje doświadczenie pokazało jednak, że bardzo warto. Mam tak, kiedy już czuję, że wszystko nabrzmiewa. Staram się wtedy ruszyć i odbić się od pozornie bezpiecznego dna.

Zakończenie

Na koniec chciałbym, żebyście pomyśleli i spróbowali poczuć, jak wy się czujecie ze swoimi decyzjami odejść i zmian. Czy jest coś, co nabrzmiewa i wymaga odbicia? Może chcielibyście przystanąć w poszukiwaniach i tym razem zapuścić korzenie głębiej? Poszukajcie w sobie tej odpowiedzi, bo wierzę, że tam jest. A jej świadomość jest ważna.

Jeśli chcesz, zapraszam na coaching.